A w wieży tej zamykamy się uciekając od rzeczy rzeczywistych. Siedzę sobie teraz i zaczytuję przepięknym tekstem o rodzinie Rotszyldów, tych francuskich, co to winami świat epatują i czuję w sobie odlot, tak daleko od realium czytając odfrunąłem. Myślę przy tym o Prusie (tym Głowackim), który świetne felietony tworząc, ani na jotę od ziemi się nie oderwał i wszystkich w taki sposób obywatelstwa uczył. A dzisiaj? Gorszy pieniądz jeno, ale wedle powszechnie panującej wykładni: cóż z tego, że gorszy, jeżeli do życia potrzebny. A jeżeli ktośkolwiek zechce pisząc obywatelstwa uczyć, to stado nań rzuca się natychmiast wrzeszcząc, że polityka mu tylko w głowie, a oni przyszli tutaj wina się nażłopać. To tak na niedzielnym marginesie, przed wizytą w Świątyni Pana, przed którą serce za każdym razem drży moje ze strachu, iż Wielebny z ambony znów coś nie tak nakrzyczy.
A więc forma, Panie, bo forma liczy się nade wszystko. Odpowiednio skrojona pod potrzeby kciuka, pod marketing, za którym czai się pieniądz, mamona, kasa, wyposażenie, uposażenie, zasiłek, świadczenie i w ogóle to, co się święcie każdemu należy, no bo po prostu jesteśmy. Przestaje mieć zupełnie znaczenie, o czym piszemy, byleby suknia do ciała tak przyległa, iż wszystkim z wrażenia ozór stanie. I nie tylko. A kiedyś uczyli mnie, że poezja zamieszkuje między słowami, ale jakże dawno to było, bo prawie już nie pamiętam.
Stałem sobie dni parę temu na imprezie promującej wina niemieckie i z niejakim przerażeniem obserwowałem, że z mojego pokolenia jest paru niemieckich i winnych producentów, zaś wśród gości całość przynajmniej lat dwadzieścia młodsza. Do tego jesteśmy z zupełnie innych światów. Moja wieża z kości słoniowej powstała zwyczajnie ze starości, oni — natomiast — sami chcą się w takiej zamykać uciekając w formę, byle jak najdalej od obywatelstwa. O kochany Prezesie, najwspanialsza rewolucja wymyślona z perspektywy lat twoich rozbije łeb swój o eleganckie kanciki i cudnie przycięte bródki, albo też wąsiki i o samozadowolenie z własnego istnienia. Szkoda, Prezesie, wysiłku i zgryzoty. Do tego wracając z imprezy (a pojazd zaparkowałem na Okęciu) przez dwie godziny z tegoż Okęcia przebijałem się do Legionowa (chyba to 20-30 km). Z Legionowa do Ełku zajęło mi 3 godziny. Jak oni mogą w tej Warszawie żyć? Przestaje dziwić, że takie durnoty wymyślają, zamknięci w betonie i w ciągłym stresie. I to by było na tyle.