Powoli uczę się wystrzegać win nazywanych przez niektórych “przemysłowymi”, sprowadzanych z jednego końca świata i rozlewanych w drugim tak, że shiraz niby chilijski staje się syrahem z Austrii, Niemiec, czy też nawet z Polski. Z natury rzeczy swojej tam jest, bo musi być, chemia (używam słowa tego jak szaman, wywijając etykietą, chociaż zdaję sobie sprawę, że oskarżać wino o to, że jest chemiczne, jest nieco nie na miejscu). Nadmiar chemii, to już lepiej.
Koszt “prawdziwego” wina na miejscu, u wytwórcy, czyli koszt produkcji + ewentualna marża (nawet jeśli jest to wino wytwarzane w Chinach) wykluczają, absolutnie, jakąkolwiek możliwość przeliczenia tegoż na polskie ceny w dyskontach. Po prostu, takich win nie ma, nie było i nie będzie. Ceny końcowe, czyli wynik dodawania marż, podatków, kosztów transportu i diabli wiedzą, czego jeszcze, spowodowałyby, iż nikogo z tak zwanej “powiatowej” nie byłoby stać na wino i stwierdzam to racjonalnie, nie histerycznie.
Tutaj wchodzą w grę procesy produkcji, o których pojęcie mają jedynie faktyczni gracze na rynku i okazja, bowiem ta odgrywa w handlu rolę ogromną. Pojawia się barter (tak było kiedyś w przypadku win z Bułgarii), pojawiają się przejęcia towaru po bankructwie i wyprzedaż i różne rzeczy, które – jeżeli nie powodują wymiotów i śmiertelnych zatruć – nie bardzo powinny nas interesować, my bowiem zajmujemy się smakiem. Wino przemysłowe też może smakować, jeśli jest zrobione ze znajomością rzeczy.
Aspekty etyczne są, oczywiście, bardzo ważne. Może mi smakować zlewka wykonana nad Mozelą, nie podoba mi się jednak, jeśli ktoś po prostu tego na butelce nie stwierdza i nazywa ją dumnie “Shiraz Chile”, albo inaczej. Jeżeli taka zlewka jest be, dostanie 0 punktów i po ptakach. Jeżeli jednak wino za 15,00 PLN w sprzedaży w Polsce (czy też winiawka, jak kto woli) jest smaczne i nie szkodzi (oprócz ewidentnie szkodliwego wpływu alkoholu) , to nawet miliony przypuszczeń, a nawet pewność, że jest to przemysłowa chemia, nie zmieniają oceny smaku i mamy prawo – spokojnie – stwierdzić, że wino jest dobre.
W tym dostosowaniu cen produkcji do cen sprzedaży w kraju o tak dziwnej sile nabywczej narodowego pieniądza (a więc w Polsce) przodują gracze europejscy i coraz trudniej znaleźć jest w tanich winach z Włoch, Hiszpanii, Portugalii prawdziwe okazje. Ekonomia nie pozwala na to, aby takie wina istniały. Jeżeli wchodzi w grę wino z Nowego Świata, sprawa jest o wiele bardziej złożona i takich okazji jest więcej, o wiele więcej, dlatego też może trafić się dobre wino z RPA za 15,00 PLN (wątpię jednak w istnienie takiego wina z Włoch). Cokolwiek chciałbym dalej pisać, nasuwa się jeden i tylko jeden wniosek. Wszystko zależy od zasobności portfela.