Najwyraźniej się pogubiłem. Tyle tych win za mną, nieskończoność przede mną (o winach pisząc), coraz to nowe problemy i konflikty, mój mały rozumek wcale tego nie ogarnia. Wokół odchodzą bliscy i przyjaciele, natura oszalała i w środku grudnia urządza wiosnę, wraca nagle moja młodość, chociaż nie w takim kształcie, jakiego bym sobie życzył, no bo nigdy nie spodziewałem się, że wrócę do ludowej ojczyzny. Dlatego przestałem napinać się i pisać. Zrobiłem sobie wakacje.
I wcale mi do pisania nie tęskno. Więcej powiem. Przestałem pić wino. Od odejścia Dziadka nie mam na nie ochoty. Zresztą stać mnie tylko na takie zlewki, jakie nam sieciowe otoczenie oferuje, ostatnie wspaniałe wino i obawiam się, że faktycznie ostatnie, to było Schiopppettino od Bressana, więc nie ma o czym i nie widzę już w tym żadnego sensu. Tak przemija postać świata i niewczesne ambicje koali, szadkowskiego i całej reszty, bo te także przeminą.
Zdaję sobie sprawę jednak, że muszę to przezwyciężyć. Narzucić sobie dyscyplinę, bo tylko ona trzyma przy życiu. Piszemy nie po to, aby stać się wielkimi, lecz po to, aby wytrzymać, kiedy ból istnienia zbliża do zagłady. Do wina też wrócę, muszę jednak odnaleźć formułę. Może świat wokół trochę się uspokoi i zwariowany Książę odejdzie w niepamięć. Na razie szukam wrażeń w internetowych zakamarkach i cieszy mnie każdy objaw zainteresowania, jak chociażby urodzinowe życzenia od Giuseppino Anfossiego.