Każdy z nas pisze dla tych, którzy chcą czytać. W niszowym blogowaniu publiczność to nic innego jak obszar niszy. Trudno wymagać od miłośników gorzały, aby chcieli czytać o winie, tak jak trudno wymagać od amatorów twardych zelówek, aby biegali na bosaka. Jeżeli więc zauważam, że moje pisanie dociera ciągle do tych samych pięciu tysięcy czytaczy, to znaczy po prostu, że więcej miłośników wina w moim zasięgu nie ma, co wynika ze specyfiki miejsca na tym łez padole. Nie ma się zatem czym podniecać i robić trzeba swoje, albo przestać robić i basta.
Można załamywać ręce nad stanem zainteresowania winem. Można uznać, że pięć tysięcy to dużo, albo mało, jak kto woli. Szklanka w połowie pełna, czy pusta? Wszystko zależy od punktu widzenia, ale także od nastroju porannego, jeśli na niebie jasne słońce, lub czarne chmury i tak dalej. Nie będziemy krajem śródziemnomorskim i ciągle będą nas wkurzać jakieś parpy. Inne kraje mają inne problemy i procent myślących (oraz pijących) inaczej w każdym zależy od promieni słońca, jak powiada Staszewski.
Przebijające się w każdym z nas pragnienie stania się celebrycką gwiazdą nie da się pogodzić z niszowym charakterem naszego blogowania. Aby być celebrytą wypadałoby do reszty wyzbyć się indywidualności, czyli tak pisać, by wszyscy poczuli się usatysfakcjonowani, albo stać się omnibusem, czyli o wszystkim rozprawiać, a zatem o niczym. Niektórzy z nas dodają do pisania o winie historie o pietruszce, lub sierotce Marysi, niektórym ciągle politykowanie w głowie, lecz czy są to pomysły szczęśliwe? Nie wiem i prawdopodobnie nikt tego nie wie. Trzeba więc zadowolić się tym, co mamy i radośnie patrzeć na jeszcze raz wschodzące słońce. I to by było na tyle.