Bywają chwile takie, kiedy dochodzę do wysokiej skały na bosaka i wiem, że należałoby wspiąć się na nią i iść dalej, niestety, sił więcej nie ma. Dopada mnie świadomość, że wszystko zacząłem za późno, a kiedy, kiedyś, powinienem był robić coś poważnie, wszystko traktowałem lekko, przeskakując z kwiatka na kwiatek. Bose stopy ranię, więc, na kamieniach, marzną, zwyczajnie, nogi, ręce nie czują liny, doganiają mnie, również, wątpliwości, po co, dlaczego, czy warto? Po raz setny słucham aktora i winiarza, który czyta mi w ucho ulubione kawałki z Hamvasa, spodziewając się, że wleje w żyły wino otuchy, męskie i z gór, niestety, jednak, nie znajduję w słuchaniu żadnej satysfakcji, jak, zresztą, we wszystkim. To, chyba, nazywa się „starość”. Dopadła mnie ona właśnie teraz, z jesienną zimą i z niektórymi kiepskim winami, co każe poważnie zastanowić się nad ogólnobrakującym sensem, poddać ambicje i przestać zawracać głowę sobie i innym. Każdy powinien robić to, co potrafi, a jeśli nie potrafi (ja nie potrafię), powinien umieć odejść. To stwierdzając i świadom faktu, że lepiej, już, nie będzie, czas, bowiem, biegnie tylko w jednym kierunku, stopniowo będę wyciszał moje pokrzykiwania, gdyż niczemu i nikomu nie służą. Może jutro ta skała zniknie, a może czas, już, spotkać się z Hamvasem i tam napić wina z Somlo?